Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Gniezna. Ten co ratował polskie złoto, ryzykując życiem. Tajemnice Farnej 1 (część III)

Jarosław Mikołajczyk - Muzealny Detektyw, Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie
Farna 1 zdjęcie z archiwum ilustracja książki Z.Karpińskiego
Farna 1 zdjęcie z archiwum ilustracja książki Z.Karpińskiego Archiwum
Nasza wizyta na Farnej 1 w Gnieźnie dobiega końca. Kończy się także opowieść o postaci Zygmunta Karpińskiego. Dziś Muzealny Detektyw z Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie przypomni m.in. Mało znany epizod z życia tego niezwykłego gnieźnianina, kiedy ratował polskie złoto przed Niemcami, ryzykując przy tym życiem

Historia Gniezna. Ten co ratował polskie złoto, ryzykując życiem. Tajemnice Farnej 1

„Starożytne Gniezno przez Lecha w 550 roku założone, przez pożar w roku 1819 zniszczone, Fryderyk Wilhelm III łaskawie odbudował”. Czy rzeczywiście „Miasteczko” rodziło się wówczas? Tak podawali Niemcy, na wybitym przez Wilhelma medalu upamiętniającym odbudowę Gniezna po wielkim pożarze z 1819 roku. Zygmunt Karpiński miał się przekonać, jednak, że kiedy Niemcy ogarnęło hitlerowskie szaleństwo, Polska została rzucona w dramatyczny bieg historii. Osobiście podczas II wojny ratując polską bankowość niemal utonął wraz z córkami.

Orzeł na guzikach policji w czasach zaboru

Inskrypcję z opisanego medalu przypomina w swoich wspomnieniach człowiek, który na ratuszu wieszał czerwoną flagę, po abdykacji Wilhelma III. (Pisaliśmy o tym w pierwszej części artykułu). Przy napisie z medalu „Wilusia” jak jeszcze niedawno starsi gnieźnianie nazywali monarchę, jednak warto się zatrzymać dłużej.
Karpiński wychowany w patriotycznej rodzinie sędziego Antoniego, zwraca w komentarzu uwagę, na pewną złożoność stosunków z zaborcą. Mimo iż, w innym miejscu zaznacza, że Niemcy i Polacy bywali poprawnymi sąsiadami, przyjaźnie między uczniami polskimi, a niemieckimi bywały nader rzadkie. Zaznacza jednak, że zarówno niemieccy gnieźnianie. jak i polscy często przedkładali nad sprawy narodowościowe dobro samego Gniezna.
- Dlaczego doradcy pruskiego monarchy ustanowili datę założenia Gniezna aż na rok 550 trudno było dociekać - komentuje we wspomnieniach. - Pozostaje to jednak ciekawym przyczynkiem do obecnych badań naszych historyków, którzy początki państwa polskiego przesuwają o kilka wieków wstecz, w stosunku do tradycyjnie przyjmowanego Dziesiątego. Jednak jakkolwiek by było, medal stał się dość oryginalnym przykładem zainteresowania władz historią miasta, które tępiły przecież jego polskie korzenie i tradycje. Istniał zresztą inny jeszcze podobny przykład kurtuazji. Miejscowe władze zachowały dawny herb miasta, a Orzeł Polski figurował nawet na guzikach policjantów, aż do ostatnich lat pruskiego panowania - zauważył Zygmunt Karpiński.
Zapewne sama cezura 1819 roku jest początkiem nowoczesnego Gniezna, jest też jednak pewnym końcem „pradawności”. - Pożar w 1819 roku podobnie zresztą liczne poprzednie, zniszczył tak doszczętnie dawne, przeważnie drewniane miasto, że Gniezno mimo tego wielowiekowego istnienia pozbawione jest poza katedrą i paroma kościołami niemal zupełnie; starych budowli czy zabytków. Pięknie opisuje też Zygmunt powojenne pomieszanie haseł w witrynach i na murach w czas odpustu Wosia.
Zapomniana książka Zygmunta Karpińskiego, ekonomisty, powstańca wielkopolskiego i pisarza to nie tylko sentymentalny obraz Gniezna czasów jurysdykcji pruskiej i pierwszych dni po powstańczej rzeczywistości. Opowieść o żydowskiej kontrabandzie walutowej, przeplata się w niej z jarmarkiem konnym, odpustem świętego Wojciecha, ale też z wielką historią Polski, wojennymi losami narodowego złota i powojenną schizofrenią komunizowanej kolebki polskiego chrześcijaństwa. Są w niej niemal filmowe przygody.
Muzealny Detektyw od dłuższego czasu zatracił się w historiach kamienicy, którą opodal Kościoła św. Trójcy wzniósł Klemens Kugler. To fascynacja obrazem Gniezna przedstawionym przez Karpińskiego oraz goszczącymi przy Farnej 1 osobistościami przełomu wieków XIX i XX. Dziś jednak przyszedł czas na kilka ostatnich wątków, których uzupełnienie zainteresowani odnajdą już w samej książce „O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach”. Obszerność materiałów z kwerendy, ale i same wspomnienia Zygmunta Karpińskiego wymuszają niemetodologiczny chaos narracji historiograficznej. Taka jest jednak cecha pamięci historycznej, która przesiąknięta emocjami albo sentymentem, pomija niejednokrotnie chronologię.

„Przedmiotem nauki historycznej jest dotarcie do prawdy historycznej. Potoczna pamięć o przeszłości przechowuje natomiast idee, wartości i wzory zachowań naszych przodków ważne dla nas. Całość tych zjawisk składa się na pojęcie kultury historycznej”

- mówił w jednym ze swoich wykładów profesor Andrzej Szpociński.
Takie ważne dla gnieźnian historie, postaci i miejsca z przestrzeni blisko 100 lat opisał właśnie bohater dzisiejszego artykułu.

Ekonomia Marianny i targowiska i pyrki na funty

Niezwykle ważne dla poznania pewnych sytuacji obyczajowych przedpowstańczego Gniezna wydają się między innymi opisy codzienności mieszkania państwa Karpińskich. Wspominaliśmy już o upodobaniu młodego wówczas Zygmunta do języka prostych gnieźnian: gwary i zwyczajów językowych podwórek, ulic i kuchni. Marianna, która u sędziostwa zajmowała się przede wszystkim prowadzeniem kuchni, mogłaby być niemal archetypową przedstawicielką Wielkopolanek przełomu XIX i XX wieku. To od niej już jako dzieci pociechy Karpińskich z pierwszego piętra uczyły się gwary i innych odniesień językowych.

Ulica Farna po prawej za dorożką Farna 1

Historia Gniezna. O złocie, Wielkopolsce i ulicy Farnej 1. F...

- Jeszcze jeden pamiętam zwrot językowy z pobytu w kuchni. Marianna po powrocie z targu składając matce rachunki mówiła, że wydała półtrzecia czy półpięta złotego. Po nabyciu odpowiedniego poziomu wiedzy arytmetycznej zrozumiałem, że tajemnicze półtrzecia oznaczało 2 i ½, a półpięta 4 i ½, ale co oznacza złoty w kraju, w którym od dawna były w obiegu marki i fenigi? A nawet przed 1875 rokiem talary? Z obliczeń Marianny wynikało, że dla niej złoty równał się 50 fenigów, czyli 1/2 marki skoro wydane na targu 2, 25 marek, określa jako półpięta zł. Dlaczego jednak Marianna niezbyt mocna w rachunkach posługiwała się tak skomplikowaną metodą pozostało niewyjaśnione. Drugie pytanie też budziło zaciekawienie - kiedy i na jakiej podstawie powstała relacja 1 zł równa się 1/2 marki? Skoro te dwie jednostki nigdy obok siebie nie były w obiegu. Dopiero znacznie później gdy zawodowo zająłem się sprawami pieniężnymi znalazłem odpowiedź. 1 talar pruski równał się 92 kopiejkom rosyjskim w srebrze gdy obie te jednostki oparte były na systemie srebrnej waluty. A skoro następnie 1 zł Polski Królestwa Kongresowego równa się 15 kopiejkom rosyjskim relacja talara do złotego polskiego wynosiła (w przybliżeniu) 6 : 1. Przy wprowadzeniu złotej waluty do Rzeszy Niemieckiej w 1875 roku - jeden talar zrównany z 3 markami, a zatem 1 zł równał się połowie marki czyli 50 fenigów zgodnie z rachunkiem Marianny. Ta dość skomplikowana arytmetyka przetrwała wśród gospodyń na targu gnieźnieńskim w latach, gdy finansiści i bankowcy dawno zapomnieli o jego powstaniu i uzasadnieniu - czytamy dalej we wspomnieniach Karpińskiego.
Czy to obliczenia Marianny stały się przyczynkiem do wyboru studiów ekonomicznych, przez syna sędziego Antoniego? Trudno dociekać, zapewne była to jednak jedna z pierwszych szarad ekonomicznych, być może dała podstawy do olbrzymiego wkładu, jaki lata później wniósł w reformę walutową Grabskiego. Niewątpliwie jednak ta historia podobnie jak to, że handlarki na targowisku w Gnieźnie jeszcze w latach 80. XX wieku pytane o cenę porzeczek słyszały: Po czymu albo po wiela te świetojanki? A żaden szanujący się akuratny sprzedawca, nawet jak był z Kongresówki, np z Pyzdr nie odważył inaczej niż 5 funtów pyrek.

- Ciekawy przykład trwałości tradycji przekazywanej ustnie z generacji na generację

- podsumował Karpiński.

Miasteczko oczyma warszawianki

Nieco inaczej, choć nie bez czułości o Gnieźnie myślała i wspominała je Ewa - wnuczka „dziadzi z Gniezna” Antoniego Karpińskiego.
- To miłe miasteczko pozbawione było swojej historycznej nazwy: mówiło się u nas w Warszawie właśnie - Miasteczko. Pociąg pospieszny Warszawa - Poznań opuszczaliśmy z ojcem we Wrześni, po czym powolnym osobowym lub taksówką dotarliśmy do Miasteczka. W mieszkaniu przy ulicy Farnej czekała herbata z sokiem malinowym (pamiętam do dziś granatowe śliwki na podstawkach pod szklanki); garnuszek, a raczej naparstek tylko ciepłej wody do mycia, „w murku”, czyli we wgłębieniu pieca. W gościnnym pokoju wielkie porcelanowe miski i dzbanki, które bynajmniej nie zachęcały nas do ablucji, zimna biel prześcieradeł i nabite poduszki w gościnnych łóżkach pod wielkimi świętymi obrazami. W Miasteczku czas nie posuwał się i na Farnej nigdy nic się nie zmieniło. Obrazy książki i pamiątki wskazywały na kult Napoleona I Mickiewicz. Z tym samym zawsze pietyzmem wyjmował dziadek z kasy ogniotrwałej kawałeczek bułki i cukru, symbole dobrobytu ukryte przed blisko pół wiekiem w ślubnym welonie pięknej nieznajomej nam babki, miały może te odrobiny znaleźć się kiedyś welonach wnuczek. Marianna w kuchni powtarzała ten sam od pół wieku zachwycający nas repertuar - pyzy na parze, kapusta gnieźnieńska, grzybek czyli omlet z truskawkami. Po jednym lądowaniu na ulicy Farnej - Mizia, która zgłębiała właśnie sztukę liczenia ogłosiła z powagą - Marianna to musi być bardzo stara, Ona ma chyba ze dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat stało się więc przysłowiowym w rodzinie uosobieniem sędziwego wieku. Granicą, której przekroczenie jest właściwie nie do pomyślenia. Mariana jednak trzymała się wcale krzepko, przez 365 dni w roku dreptała na prymierę do Fary, a w niedzielę dla odróżnienia udawała się tam powtórnie na sumę. Gdy ojciec zaproponował jej pójście dla rozmaitości na mszę do Katedry czyli do Tumu odrzuciła ten zdrożny projekt z oburzeniem: ale skąd tak daleko! Kościół Farny dzieliły od domu zaledwie dwie kamienice, do katedry zaś trzeba było nie tylko przejść przez cały Rynek, ale jeszcze wędrować sto metrów ulicą Tumską. Mariannę dziwiło niezmiernie, po co chodzimy tak daleko! - wspominała Ewa Karpińszczanka.
Z tych wspomnień zresztą Muzealny Detektyw zaczerpnął nazwę swoich spacerów przewodnickich - „Sto metrów historii”.

Przyjazdy do Gniezna rodziny z Warszawy wiązały się z rytuałem. O dziwo znamy i dziś rodziny pochodzące z Gniezna, a obecnie mieszkające w Warszawie, które ów rytuał niemal powielają.
- Przecież z każdym pobytem w miasteczku, należało obejrzeć wspaniałe rzeźbione wrota, oraz srebrny grób świętego Wojciecha, którego trumna spoczywa na ramionach: chłopa, mieszczanina, rycerza i księdza, należało odczytać napis na pomniku Chrobrego wzniesionym przed katedrą na dziewięćsetlecie koronacji króla oraz podziwiać z daleka śliczną sylwetkę dwóch wież Tumu górującego nad jeziorem i dachami domów - opisywała wychowana już w Warszawie Ewa.
Podobnie i dziś bywa gdy Ewa Ułamek, gnieźnianka odwiedza z dziećmi Franciszkiem i Weroniką na gnieźnieńskim Rynku dziadzię Mikołajczyka, najstarszego ministranta od Franków. Pewne jednak zwyczaje i tradycje wyznaczające przez lata rytm życia „Miasteczka” uległy zmianie. A jednak przecież wielu z nas pamięta obowiązujące jeszcze do końca lat 80. XX wieku dni targowe. Wtedy serce miasta biło przez dwa dni w tygodniu na Targowisku, zwyczajowo przez najstarszych zwanym „Rynkiem”. Zresztą jeszcze w latach 90. XX wieku można było się spotkać z podwójnym znaczeniem słowa Rynek w Gnieźnie.

Środa najspokojniejszy dzień tygodnia w Gnieźnie

Córka Karpińskiego już ze Stanów Zjednoczonych rozwikłała genezę gnieźnieńskiego powiedzenia: „środa to najspokojniejszy dzień tygodnia”.

- Dni targowe musiały stanowić wydarzenie o dużej doniosłości w spokojnym żywocie Miasteczka, które mawiało - środa jest najspokojniejszy dniem w tygodniu; no bo tak. W poniedziałek jest odpoczynek po niedzieli - i wypiwszy, we wtorek jest targ - i wypiwszy, środa jest najspokojniejszy dzień w tygodniu. W czwartek jest przygotowanie do targu - i wypiwszy, w piątek jest targ - i wypiwszy

- tak to objaśnia wybitna społeczniczka polonijna Ewa Ilona Karpińska-Gierat, autorka między innymi pracy „Powojenna historia harcerstwa w Stanach Zjednoczonych: historia ZHP w USA 1949–1989”.

Na pełnym morzu o włos od śmierci

Jak wspominaliśmy, Zygmunt Karpiński wraz innymi przedstawicielami polskiej bankowości, w tym swoim wujem Stanisławem wspierał premiera Władysława Grabskiego we wprowadzaniu wielkiej Reformy Walutowej. Bankowość, również w czasach kryzysu była jego specjalnością. Trudno dziwić się, że to jemu w trudnych wojennych czasach powierzono wraz z Leonem Barańskim, nie tylko ratowanie i ekspedycję polskich zasobów złota zagrożonych we Francji, krótko przed jej kapitulacją, ale i przewiezienie najistotniejszych archiwów i wartościowych papierów Banku Polskiego na teren Wielkiej Brytaniii, gdzie miał także na zlecenie rządu tworzyć polską bankowość w warunkach wojennej emigracji. Wszystko to rzecz jasna w tak lapidarnej relacji odarte jest z heroizmu.

Kamienica Farna 1 widok współczesny - na pierwszym piętrze byłe mieszkanie sędziego Antoniego Karpińskiego

Historia Gniezna. Chłopak z Farnej 1, co bronił węborka i p...

Pozwólmy więc sobie opis jednej tylko z dramatycznych przepraw Karpińskiego przytoczyć ponownie z zapisków córki Ewy, która mając 18 lat brała udział w wydarzeniach.
- Leżeliśmy w kotlince pod krzakiem i na głowę kładliśmy torby w charakterze tarczy, albo hełmu z przyłbicą, niby od tych odłamków: strzelało, huczało, wyrywały się leje piasku, samoloty odlatywały i niebo znów było niebieskie i znów bałaganiły się senne chmurki, jakby nigdy nigdy nic. I znów czekaliśmy pocieszając się, że nie będzie długo... albo przyjdą Niemcy... albo nadleci porządna eskadra bombowców - mało pomoże torebka na głowie... albo przypłynie wreszcie jakiś statek. Przepłynął, podskakuje na falach łódka, buja nas frachtowiec Clan Ferguson wahadłowym ruchem kiwa się sznurowa drabinka... Ojciec wciska: teczkę, walizeczkę i metalową skrzynkę. To jakieś trzy najcenniejsze bankowe cenności. Podobno wszystko może zginąć byle nie to. Nie zginęło, nie podzieliło losu naszej największej walizki zawierającej wszystkie kiecki i buty... Jak można było tak głupio się pakować. Z trzema skarbami ojciec wdrapał się po drabince, a właśnie przypakował samolot, mignęły złowieszczo czarne krzyże, plusnęły bomby, zatrząsł się statek. Obrzydliwe fontanny trysnęły na pokład. Pod wieczór odpłynęliśmy. Było zimno i deszcz lał, było głodno i bujająco, a wspomnienie sardynek i czekolady - jedynych z zapasów przyprawiał o mdłości, niezależnie od choroby morskiej. Przekupiony Hindus z załogi przyniósł wiaderko czarnej jak noc herbaty. Cuchnęła trochę rybą, ale co za płynność, gorącość słodycz i aromat - tak opisała po latach nastoletnia wówczas jeszcze Ewa.

Grozę, dramat i niecodzienność sytuacji pewnie łatwo można by przenieść na ekrany i powstałby kasowy film. Warto dodać, że w tym czasie gdy Karpiński ratował z Leonem Barańskim istnienie polskiej bankowości, dwoje polskich dzieci urodziło się na na tym samym statku Clan Ferguson. Dziewczyna i chłopiec, którym kapitan odstąpił kabinę przekształcając salę porodową. Podobno też był szczęśliwy z tego obrotu spraw, bo narodziny na morzu to szczęśliwy omen dla statku i dla dzieci. Anglia powitała cichych polskich bohaterów i dwie córki Karpińskiego chlebem. Uśmiechnięte angielskie dziewczyny nosiły kopiaste tace, a ci którzy przetrwali dramatyczny rejs czuli się szczęśliwi jedząc chleb z dżemem.

Schizofrenia PRL-u

I w czasie wojny jeszcze, a potem jeszcze za PRL-u Karpiński podróżował w polskich sprawach bankowych zwłaszcza odzyskania depozytu polskiego złota po świecie, sam nazywając to turystyka bankową. Reprezentował Polskę przed sądami w USA, broniąc przed zawłaszczeniem przez Bank Francji. Karpiński rzecz jasna sceptyczny do rzekomego wyzwolenia i władz PRL-u, postanowił jednak nie opuścić NBP. Reprezentował jeszcze polskie interesy na konferencji w Savannach. Dzięki jego działaniom, pomimo zmian ustrojowych NBP był członkiem Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju Gospodarczego. Zapewne miało to pozytywny wpływ na traktowanie Polski na rynku walutowym mimo rosnącej zimnej wojny.
Odszedł na emeryturę w 1951 roku. Zmarł w 1981 roku pochowany na Powązkach w Warszawie. Nigdy nie przestał patrzeć na odwiedzane Gniezno z czułością. Niezwykłym dziś wydaje się opis z końca lat 40. XX wieku.
- Gdy wsiadłem późnym wieczorem do tego nędznego ciemnego i zatłoczonego wehikułu dosłyszałem uwagę, któregoś ze znajomych: niech ten przyzwyczajony do luksusów Amerykanin przekona się jak to się u nas podróżuje. Pełen wrażeń był pobyt w rodzinnym Gnieźnie bo jechałem tam krótko po Dniach Gniezna, kiedy to przy udziale licznych wycieczek odbywał się pochód przez miasto 20 biskupów asystujących przy przenoszeniu srebrnej trumny Świętego Wojciecha na dawne jej miejsce w katedrze. [...] Z okazji tych uroczystości pozostawiono wielkie bramy triumfalne z podnoszącymi ducha napisami: „święty Wojciechu opiekuj się miastem naszym i ojczyzną”, albo „Bogurodzica Dziewica, Serdecznie witamy gazownia miejska z okazji z okazji 775 lecia ku chwale miasta i ojczyzny”. Tuż obok tych świętości „niech żyje front robotniczo-chłopski”. W oknach wystawowych księgarni jeszcze większe zamieszanie: pocztówki z fotografiami biskupów w mitrach z pastorałami a obok na temat „nowej demokracji i rządów ludu i zalet z socjalizmu”, broszura pod tytułem „Nie rzucim ziemi” z portretem generała Hallera. Obok lokal Instytutu liturgicznego oddział Gniezno z siedzibą główną w Szczecinie - gdzie dociekliwość moja znajduje laurkę z takim cytatem z drugiego listu do Koryntu „w imieniu Chrystusa urząd nasz sprawujemy, przez nas sam pan Bóg Was upomina”, kilka kroków dalej siedziba oddziału Polskiej Partii Robotniczej. Takie różnorodne hasła wzniecały chaos i niepokój w umysłach mieszkańców spokojnego Miasteczka w początku roku 1947. Nowy ustrój dopiero się kształtował – wspominał.

Ciekawych losów Zygmunta z Farnej odsyłamy do jego pamiętnika wydanego w 1971 przez PiW. Zapewne szerzej też Muzealny Detektyw opisze ekonomistę rodem z Gniezna w przygotowywanej wraz z Dawidem Jungiem książce opartej na naszych artykułach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto