Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Gniezna. Chłopak z Farnej 1, co bronił węborka i polskiego złota (Zygmunt Karpiński część II)

Jarosław Mikołajczyk - Muzealny Detektyw, Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie
Kamienica Farna 1 widok współczesny - na pierwszym piętrze byłe mieszkanie sędziego Antoniego Karpińskiego
Kamienica Farna 1 widok współczesny - na pierwszym piętrze byłe mieszkanie sędziego Antoniego Karpińskiego
Jak wspomina Zygmunt Karpiński, węborek to słowo z gwary wielkopolskiej niesłusznie lekceważone przez warszawiaków. Zapewnia też, że sam Aleksander Brückner powiedział mu osobiście o źródłach węborka w greckiej amforze. Ponadto przeczytacie dziś o tym kiedy zabłysła w Gnieźnie żarówka elektryczna.

Jeszcze niespełna sto lat temu krowy pasały się niedaleko katedry, dziś trudno sobie to wyobrazić, a jednak tak było. Nie oznacza to, że gnieźnianie nie mieli na przełomie wieków XIX i XX powodów do dumy. Muzealny Detektyw w kolejnej części opowieści o Zygmuncie Karpińskim i mieszkaniu sędziostwa Karpińskich na pierwszym piętrze, stojącej w niemal niezmienionej formie do dziś kamienicy przy ulicy Farnej 1 pokazuje dobitnie prawdę wydawałoby się oczywistą.
Gnieźnianie czasu zaborów pruskich i początku odzyskania niepodległości przez Polskę należeli często do elity. Dzisiejszy establishment zdaje się jednak kompletnie to pomijać. A na przykład ojciec Zygmunta - sędzia Antoni zamieniał pruskie pieniądze na ruble u Königsbergera w odpowiedzi na osobiste zaproszenie Sienkiewicza.

„O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach”

Gniezno ma to szczęście, że w literaturze wspomnieniowej, która bywa źródłem dociekań regionalistów, a przez badaczy historii traktowana jest jako źródło historiograficzne, znajduje się książka Zygmunta Karpińskiego: „O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach”. Niestety publikacja niemal nie istnieje w świadomości ogólnej mieszkańców. Wywiad wśród osób zainteresowanych miastem i jego historią też wypada blado. Czy więc odkrycie tych wydanych w 1971 roku, ponad stu stron zamkniętych w książce Karpińskiego dowodzi skandalu zapomnienia?
Tytuły artykułów, w okresie nazywanym przez komunikologów „czasami postprawdy” są jak wiadomo wabikiem. To jednak jest co najmniej dziwne, że trudno szukać na oficjalnych stronach w mieście, nie tylko wspomnienia o samym Zygmuncie Karpińskim, ale też tego cudownego opisu polskiego mieszkania w czasach nazywanych czasami Trzech Kultur. Gdyby kiedykolwiek zrealizowano idę muzeum miasta Gniezna, to ów opis mieszkania Antoniego Karpińskiego, pierwszego prezesa gnieźnieńskiego sądu jest scenariuszem wystawy stałej. Ponadto opisy Zygmunta Karpińskiego są wręcz niedościgłym opisem zmian technologicznych i obyczajowych.

„Z apteki i sąsiednich komórek opatrzonych tradycyjnymi napisami „herbarium” i „oficyna” przenosiły się zapachy ziół i lekarstw na całą klatkę schodową. Gość przechodzący przez tę pachnącą klatkę na pierwsze piętro, mógł przy drzwiach wejściowych do mieszkania zauważyć nieoczekiwany i nie wiadomo przez kogo zaprojektowany napis „Entre”, od którego przedpokój i nazywano antre lub antrejką stąd wchodziło się do salonu.” - pisał Zygmunt Karpiński, w tym miejscu nie rozpisując się jednak o specyficznej mowie Gnieźniaków, której w książce w innych miejscach znajdujemy więcej, co przytoczymy w odpowiednim miejscu, bo choć sam mówił literacką polszczyzną, nawet mieszkając już w Warszawie darzył język gnieźnieńskich ulic ogromnym sentymentem.

Po przejściu antrejki wchodziło się u sędziostwa do salonu. „Tu honorowe miejsce zajmowało dużych rozmiarów płótno pędzla Roberta Szustera, wylosowane jeszcze przez dziadka jako doroczne premium Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, przedstawiające w dramatycznym teatralnym ujęciu scenę „Marii” Malczewskiego - bohaterka poematu spoczywa na nie rozesłanym łożu w żałobnej odzieży. Na stoliku pod obrazem książeczka w starej oprawie świadcząca o dziwnym zbiegu okoliczności: „Premium diligente et morum” Leopold Karpiński, otrzymaną parę dziesiątków lat wcześniej przez mojego dziadka - ucznia poznańskiego Gimnazjum Marii Magdaleny, pierwsze wydanie tej samej „Marii” Malczewskiego. Obok album fotografii „Świat w obrazach”, którego przeglądanie było dla dziecka znakomitym wstępem do lekcji geografii, podobnie jak bardziej osobisty zbiór rycin reprodukcji i pocztówek przywieziony przez matkę z odbytej w 1900 roku podróży do Włoch” - opisuje dalej Karpiński, dając także wyraz polskiego charakteru domu z nutą patriotyzmu.
Rodzina w której wzrastał przyszły ekonomista, zarówno ze strony ojca jak i matki nie tylko była rozległa, ale i zasłużona. Dla Antoniego Karpińskiego tradycja rodzinna i kultywowanie pamięci o przodkach było nie tylko wyrazem patriotyzmu, ale także potwierdzeniem statusu społecznego, który wyznaczała pamięć rodzinna.
„Na ścianach nieodzowne portrety rodzinne osób już mi nieznanych, dziadkowie ze Śremu: dr Tadeusz Święcicki i jego żona Dorota z Korytkowskich a na innej ścianie krewni ze strony ojca. Wyblakły ze starości dagerotyp to babunia Konstancja z Trąpczyńskich Jarochowska, obok fotografia sześciu jej synów wśród nich najstarszy Kazimierz...wówczas około 30-letni młodzieniec, później chluba rodziny jako znakomity historyk” - opisuje z dumą Zygmunt Karpiński. Dając jednocześnie wyobrażenie o rodzinach polskich, które włączając się w nurt organicznikowski zmieniały walkę zbrojną na kulturową i obyczajową.

Kazimierz Jarochowski jako uczeń Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu zaangażował się w działalność konspiracyjną, za co został aresztowany w lipcu 1846 i odsiedział w pruskim więzieniu pół roku. Po wyroku wrócił do poznańskiego gimnazjum i zdał maturę. W 1847 r. rozpoczął studia prawnicze na berlińskiej uczelni. Przerwał studia by walczyć w szeregach polskiego legionu akademickiego, uczestniczył w walkach w Wielkopolsce. Powrócił do studiowania i ukończył uczelnię w 1850 r.
Warto pisząc o jednym przykładowym krewnym Zygmunta Karpińskiego zwrócić też uwagę na tło polityczno społeczne zaboru pruskiego. Tutaj oprócz kulturkampfu i zapalczywych hakatystów obowiązywało także prawo. Kazimierz Jarochowski mimo więzienia i narodowowyzwoleńczej recydywy mógł ukończyć studia i tego dokonał. Po studiach podjął pracę w sądownictwie, w 1862 został mianowany sędzią powiatowym w Poznaniu. Podejrzewany o działalność antyrządową, wielokrotnie był poddawany szykanom przez władze pruskie. Jednak do momentu gdy prawo nie dawało możliwości ograniczania jego wolności, działał dalej. W 1857 współtworzył Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk. Pisał i redagował „Roczniki” towarzystwa, od 1878 pełnił funkcję wiceprezesa i przewodniczącego Wydziału Historyczno-Literackiego. Był jednym z autorów haseł do 28 tomowej Encyklopedii Powszechnej Orgelbranda z lat 1859-1868. Jego nazwisko wymienione jest w I tomie z 1859 roku na liście twórców zawartości tej encyklopedii Był także członkiem-korespondentem Akademii Umiejętności w Krakowie. Uczestniczył w zjeździe historyków dla upamiętnienia osoby Jana Długosza w Krakowie w 1880 roku, a także w kongresie historyków saskich w Dreźnie w 1883 r. W 1887 r. uzyskał mandat do sejmu pruskiego; zmarł rok później. Z małżeństwa z Marią z Koszutskich miał czworo dzieci, dwie córki i dwóch synów. Był też jednym z pionierów badań historycznych nad epoką saską w Polsce. Związany z rodziną Karpińskich z Farnej 1 Jarochowski, to tylko jeden z blisko 20 krewnych naszego bohatera, którzy trafili do encyklopedi, a większość z nich odwiedzała właśnie mieszkanie przy Farnej.

Sędzia Antoni przemawiał z Sienkiewiczem

Wróćmy do opisu mieszkania. Jego znaczenie wykracza poza opis urządzenia wnętrza.
„Na ścianie inna, nowsza współczesna pamiątka w złotej ramce, za szkłem rysunek przedstawiający warszawski pomnik Mickiewicza. Była to karta wstępu na odsłonięcie pomnika w stulecie urodzin wieszcza, w której to uroczystości ojciec brał udział jako jeden z nielicznych przedstawicieli Wielkopolski. Choć miałem wówczas zaledwie siódmy rok utkwiło mi w pamięci jego opowiadanie. Ulice Warszawy przepełnione wojskiem na podwórzach domów przy Krakowskim Przedmieściu, ukryte oddziały Kozaków, gotowych do ataku w razie najmniejszego niepokoju. Władze rosyjskie zabroniły wszelkich przemówień. Henryk Sienkiewicz wprowadził Marię Gorecką, córkę poety, przeciął wstęgę, ksiądz poświęcił „nowo wzniesioną budowlę” i po paru chwilach milczenia wszyscy musieli się rozejść. Litery A.M. umieszczone na karcie wstępu komentowano jako ani mru mru. Dopiero wieczorem na zebraniach w pomieszczeniach prywatnych odbywały się właściwe uroczystości: przemawiał Sienkiewicz, a także ojciec dawał wyraz wierności dla ideałów Mickiewicza w imieniu zachodniej dzielnicy, w której poeta przebywał przez wiele miesięcy” - przytacza Karpiński wspomnienia ojca.

Przypomnijmy, uroczystość odsłonięcia wspomnianego pomnika odbyła 24 grudnia 1898 roku, w obecności 12 tysięcy obywateli. Kompletne milczenie tłumu było wymuszone przez armię carską. Jednak jak opisał synowi sędzia Antoni, po wszystkim wieczorem, w szczególnych okolicznościach Wigilii, lub po naszemu Gwiazdki, odbyły się w domach wieczornice i uroczystości. Podczas jednej z nich ojciec Zygmunta Karpińskiego przemawiał obok Henryka Sienkiewicza i poznał córkę Mickiewicza, Marię, której zaangażowanie narodowe i filantropia sprawiły ogromne wrażenie na mieszkańcu pierwszego piętra kamienicy pomiędzy gnieźnieńskim Rynkiem, a Farą.
Zapewne około 2o grudnia 1898 roku sędzia Antoni zszedł osobiście do Königsbergera, spekulującego w sąsiedztwie również przy Farnej rublami. Dokonał wymiany i wyruszył do Warszawy. Tutaj miał opodal Mickiewicza stojącego w miejscu fontanny przy Dziekance zamienić słowo z Henrykiem Sienkiewiczem i ucałować dłoń Marii Goreckiej - najstarszej córki wieszcza. Jego miłość do wieszcza łączyła się z inną pasją powszechną w domu Karpińskich. To motywy napoleońskie w Panu Tadeuszu rozbudziły miłość do poezji u sędziego.

Legenda napoleońska

Dowodów na to, że mały Zygmunt Karpiński powtarzał za szanowanym ojcem opowieści o bytności cesarza Napoleona w Gnieźnie już mieć nie będziemy. Wiemy jednak, że o bytności Napoleona dwukrotnej w Gnieźnia opowiadano z dumą wszystkim znamienitym gościom, których jak już pisaliśmy w poprzedniej części artykułu nie brakowało w domu blisko Fary. Zygmunt zapewniał nie jednego z nich, że Cesarz przechadzał się w okolicy ich mieszkania. Taki jest jeden z przekazów rodzinnych. Jako dziecko mógł też w salonie opowiadać o znaczeniu nadziei, którą rozniecił przede wszystkim pobyt Henryka Dąbrowskiego w Gnieźnie. Ta fascynacja, już samego Zygmunta znalazła miejsce w opisach wizyt, które zajmują sporo miejsca we wspomnianej książce. Wśród pamiątek również po pułku księcia Sułkowskiego, u Karpińskich w każdym miejscu niemal widoczny, był kult Bonapartego.
„Gabinet ojca pełen różnorakich obrazów poświęconych Napoleonowi świadczy o jego ogromnym kulcie dla cesarza. Wisiały tam reprodukcje znanych obrazów Horacjusza Verneta: „Napoleon pod Somo-sierrą”, Piotra Wereszczagina „Napoleon pod murami Moskwy”, „Napoleon samotny na skale Wyspy Świętej Heleny”. Zbiór ten uzupełniał w późniejszych latach portret Napoleona, który malował specjalnie dla ojca zięć jego, Jerzy Hulewicz. Na biurku stał w białym marmurze wykuty piękny profil cesarza. „Dopiero Napoleon, tak mi ojciec tłumaczył swój pogląd, obudził poczucie narodowe w społeczeństwie, które poza epizodem kościuszkowskim w okresie rozbiorów tak nędznie się zachowało. Przecież mieszkańcy Warszawy i to po rzezi Pragi, ofiarowali złotą szkatułkę wysadzaną brylantami Suworowowi jako oswobodzicielowi kraju, a szlachta wielkopolska bez oporu brała udział w uroczystościach, w toku których składała homagium swemu nowemu monarsze królowi pruskiemu. Dopiero epopeja napoleońska wyrywała społeczeństwo z tego marazmu.” - te słowa ojca kształtowego przyszłego współtwórcę reformy walutowej Grabskiego i delegata rządu na uchodźstwie w 1941 do obrony zasobów polskiego złota, na które zakusy miała Francja.

Techniczne nowinki. Sędzia jedzie na beczce z benzyną

Jak wyglądały zmiany standardu życia w Gnieźnie możemy także prześledzić, badając historie tej jednej wybranej kamienicy. Okazuje się, że toalety jako takiej długo Karpińscy nie mieli, mimo że przecież zajmując 8 izbowe mieszkanie należeli do majętnych Gnieźnian. Opisy zawarte w książce „O Wielkopolsce, złocie i dalekich podróżach” mogłyby stać się materiałem uzupełniającym do nauki historii XIX wieku. Wspomnienia Zygmunta Karpińskiego dowodzą, że nieduże wówczas Gniezno, wcale nie było zacofanym miastem. Popatrzmy więc jak technologia wtargnęła w okolice gnieźnieńskiego Rynku.

„Na każdym stole w biurze, a także w pokojach mieszkalnych stały lampy naftowe, stosunkowo niedawny wynalazek Ignacego Łukasiewicza, wymagające codziennego mozolnego ich czyszczenia. Dopiero w kilka lat później wprowadzono oświetlenie gazowe dające dzięki specjalnego rodzaju azbestowej koszulce bladoniebieskie światło. Ten wspaniały wynalazek utrzymał się niewiele lat, wkrótce gdzieś około 1910 roku zabłysnęły w „miasteczku”, a także w mieszkaniu przy Farnej 1 pierwsze żarówki elektryczne” - wspominał Zygmunt Karpiński.

Jeśli weźmiemy pod uwagę, że ustawodawstwo polskie w większości terenów przyznało ulgi, aby przyśpieszyć elektryfikację dopiero ustawą z 27 października 1933 r. o popieraniu elektryfikacji, kamienica z najkrótszej gnieźnieńskiej ulicy należała do miejsc pionierskich.
„Po drugiej stronie salonu i jadalni mieściły się pokoje sypialne rodziców, sióstr i mój. Były rozmieszczone w amfiladzie i pokojówka przynosząca śniadanie do stołowego musiała przechodzić przez nie wszystkie, także wówczas gdy państwo domu odbywali poranną toaletę. Mieszkanie było 8 pokojowe i zajmowało całe piętro, a zatem było zaliczane do wielkopańskich - tych luksusowych. Jednak nie miało oddzielnej łazienki, jedynie w jednym z pokoi stała wanna z piecem. Wodę do mycia przynosiła pokojówka do pokoi sypialnych w dużych dzbankach, a brudną odnosiła w kubłach. Ubikacja znajdowała się na półpiętrze po drugiej stronie kuchennej klatki schodowej, oczywiście nieogrzewanej. Trzeba było w razie potrzeby ubierać się zimą w palto czy futro. Przy większych mrozach rury wodociągowe zamarzały, ubikacja nie nadawała się do użytku. Miasto miało już wodociąg, ale nie było skanalizowane. Obowiązkiem starej Kieszonkowej było codzienne wynoszenie kubów z nieczystościami do mieszczącej się za podgórzem otchłani, skąd w nocy wywożono je beczkowozami. Dopiero około 1905 roku przeprowadzono kanalizację, ojcowie miasta długo nie chcieli zdecydować się na nią, zasłaniając brakiem funduszów w kasie miejskiej. Ostatecznie nakaz realizacji rejencji bydgoskiej, powołanej do nadzorowania gospodarki komunalnej i dbania o podniesienie higieny - zmusił władze miejskie do tej inwestycji i zaciągnięcia dla jej finansowania w bankach berlińskich pożyczki 2 mln marek, co bez większych trudności zostało stopniowo spłacone dzięki wpływom z podatku nałożonego na właścicieli nieruchomości, ale nie na tym koniec wynalazków i ulepszeń owych lat. Wielkie wrażenie zrobiło w miasteczku gdy któregoś dnia rozległ się odgłos nieznanej trąbki i od strony poznańskiego przedmieścia ukazał się pierwszy automobil. Był to moment, w którym mówiono, że przez długie tygodnie znajomy ojca na propozycje przejechania się nowym pojazdem opowiadał: „nie jestem ani wariatem ani samobójcą, aby wsiadać na niebezpieczną beczkę z benzyną” - jak zresztą wspominają stare Gnieźniaki, na beczkach z benzyną jeździło już w latach 20-tych XX wieku już kilkudziesięciu szanowanych Gnieźnian.”

Węborek a sprawa polska

Niezwykle ciekawym i nieco mniej pełnym uwielbienia dla Gniezna jest opis, który pozostawiła córka Zygmunta Karpińskiego, o Pierwszej stolicy pisze ona: „miasteczko” Do tego opisu i fantastycznych anegdot związanych z mieszkaniem przy Farnej wrócimy w trzecim, ostatnim odcinku artykułu. Wtedy też przyjrzymy się okolicom katedry, gdzie jeszcze na początku XX wieku wypasano krowy. Opisując wojenną misję ekonomisty, powstańca i o czym zapomnieliśmy - pisarza, Zygmunta z ulicy Farnej 1 zapewne Muzealny Detektyw wykroczy poza rodzinę Karpińskich. Napiszemy też o zapomnianym Szwedzkim Szańcu, który opisał w swym Pamiętniku Jan chryzostom Pasek - przynajmniej zdaniem Zygmunta Karpińskiego.

Na koniec dzisiejszego spotkania obiecany fragment wspomnień Karpińskiego o gwarze.
„Te smakołyki przyciągały dzieci, które to też w kuchni z rozmów z Marianną poznawały osobliwości potocznego języka wielkopolskiego jak: pyrki, leberka, klimki, szneki z glancem, albo spódnik zamiast spódnica, niepłoty - niegrzeczny, drabka zamiast drabina, węborek na określenie kubła. Ostatni ten wyraz był i jest dziś wyśmiewany w innych dzielnicach. Niesłuszna to jednak krytyka, skoro w archiwach można znaleźć sprawozdanie, że warszawska straż pożarna dysponowała przez swym założeniu aż 30 węborkami, a sam wyraz jak przekonywał mnie Linde i Brückner wywodzi się z greckiej amfory. Wydaje się zatem, że wobec tak szlachetnego pochodzenia nie tylko nie należałoby ironizować wielkopolskiego w węborka, ale wprost przeciwnie przywrócić mu należyte i pełne prawo obywatelstwa” - pisał Karpiński.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gniezno.naszemiasto.pl Nasze Miasto